Pokazywanie postów oznaczonych etykietą winger. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą winger. Pokaż wszystkie posty

20091209

profesjonalnie, ale o niczym

: kiedy? 06.12.2009 : gdzie? progresja : kto? winger :

rockowe mikołajki w progresji w tym roku zapewniał szeroki skład - nutshell, totentanz, carrion, markonee oraz winger. na supporty nieszczególnie mi się spieszyło, wolałem poleżeć na kanapie, niż tłoczyć się w klubie. no i podobno włochów z markonee powinienem żałować... na ichspejsie słuchałem, ale mnie nie porwali. trudno się mówi. dotarłem dopiero na danie główne. czy warto było? zdecydowanie lepiej bym wyszedł na tym biznesie, gdybym sobie dalej na kanapie leżał. no, ale do rzeczy - w klubie było umiarkowanie tłoczno, średni wiek publiczności raczej nastoletni, a w fosie tłoczno, co zwiastowało szał. no, ale tak się nie stało. na scenie, czerwono, dlatego dzisiaj będzie w b&w. a koncert... słaby, żeby nie powiedzieć mizerny. dla przeciętnego człowieka słuchającego muzyki albo takiego, który był na więcej niż jednym koncercie w życiu, od razu do wyłapania była koszmarna monotonia i wtórność granych utworów. kolejnym kawałkom towarzyszył przede wszystkim brak. brak polotu, brak lekkości grania, brak pomysłu. po wysłuchaniu połowy koncertu byłem już naprawdę zmęczony. w końcu, doczekałem głośno zapowiadanej solówki reba beacha. gitarzysta to nie byle jaki, skoro gra w whitesnake, a za to jaki honorowy! grając swoje solo, oczywiście gwiazdorskie, sprowadzał je ciągle do poziomu prezentowanego przez zespół. a mógł pokazać więcej. widać po jego zachowaniu było to, że jest świadomy faktu, że on sam cieszy się większą popularnością, niż cały winger... no nie popisał się w moich oczach. chwilę potem przyszło kolejne gromko zapowiadane solo. i to był koniec. tym razem to rod morgenstein miał powalić publiczność na kolana... tak się nie stało i tym razem. było naprawdę źle. nie dość, że bębny były nagłośnione wyjątkowo kiepsko, jak na tak kulminacyjny moment koncertu, to linia gitar sącząca się gdzieś w tle popisu brzmiała jak dzwonek polifoniczny midi... i była odtwarzana z laptopa! w tym momencie wyszedłem. ale to nie wszystko. zadziwiły mnie reakcje publiczności, która zachowywała się, jakby na scenie grał zespół składający się z najlepszych muzyków świata. a tutaj mieliśmy zmanierowanego basistę/wokalistę, nijaki zespół i błyszczącego (jednak dość zamglonego) prawego wiosłowego. nie ogarniam. i utwierdzam się w przekonaniu, że publiczność coraz mniej potrzebuje jakości... ale w miarę profesjonalnego, pustego grania o niczym i na jedno kopyto.
jestem poważnie rozczarowany tym koncertem... szkoda, że panowie woleli robić głupie miny zamiast zagrać ciekawy, niemonotonny set. zapraszam do linczowania za subiektywną i zupełnie szczerą relację.
setlista:
1. pull me under
2. blind revolution mad
3. easy come easy go
4. stone cold killer
5. miles away
6. rainbow in the rose
7. deal with the devil
8. down incognito
9. your great escape
--> reb solo
10. you are the saint, i am the sinner
--> rod solo
11. headed for a heartbreak
12. can't get enough
13. 17
encore:
14. junk yard dog
15. madalaine
16. hungry
17. helter skelter