Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wrocław. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wrocław. Pokaż wszystkie posty

20100206

the australian pink floyd show - tour de pologne

: kiedy? 27-30.01.2010 : gdzie? wrocław, bydgoszcz, warszawa, katowice : kto? the australian pink floyd show :

najpierw był telefon. potem szybka analiza kalendarza i jeszcze szybsza decyzja. jadę. niemal w rocznicę poprzedniej trasy aussie floyd po polsce. zespół to, który budzi wiele kontrowersji, przede wszystkim wśród tych, którzy nigdy australijczyków na żywo nie widzieli. sam należałem do grupy ludzi bardzo sceptycznie nastawionych do działalności tego tribute/cover bandu. do czasu zeszłorocznego koncertu w bydgoszczy, kiedy zrozumiałem, że oni realizują marzenia wielu ludzi - między innymi moje. w 2009 roku koncertowali z the wall, zagrali wtedy dwa koncerty. w szalonej pogoni, walcząc ze śniegiem udało się zobaczyć obydwa koncerty, o czym pisałem tutaj. w tym roku, pogoda lepsza nie była, koncertów było więcej. a ja na każdym z nich. ale po kolei.
pierwszy na mojej trasie był wrocław. mimo obecnej zimy, poszło wyjątkowo sprawnie. we wrocławiu szybko odnalazłem moje lokum do spania i jeszcze szybciej udałem się do hali ludowej, w której odbywał się koncert. dotarłem w ostatniej chwili, kilka sekund po rozpoczęciu sztuki. pierwsze cztery (!) utwory, w czasie których można było fotografować minęły baaaardzo szybko. zgodnie z zapowiedziami, na scenie pojawiły się nowe elementy oświetleniowe i wielki ekran, na którym wyświetlane są wizualizacje. muzycy nadal wyglądają tak samo, ciągle delikatnie wycofani, z precyzją i wyrachowaniem odtwarzają nuta w nutę dzieła pink floyd. w setliście znalazła się większość evergreenów, ale także mniej popularne utwory - careful with that axe, eugene czy the gunner's dream. publiczność wypełniła halę ludową po brzegi, a składali się na nią przedstawiciele każdej grupy społecznej i każdego przedziału wiekowego - to świadczy samo za siebie o tym, że pink floyd stworzyli muzykę najbardziej ponadczasową ze wszystkich legend.
nowa oprawa świetlna koncertów tapfs jest naprawdę powalająca, setki świateł, lasery i wizualizacje tworzą wrażenie olbrzymiej przestrzeni i ładnie uzupełniają dźwięki.
w czasie wrocławskiego koncertu pogoda przygotowała dla mnie niemiłą niespodziankę - zaczęło dosypywać śniegu... rano było go już naprawdę dużo, a drogi były białe. przypomniał mi się zeszłoroczny śnieżny horror na trasie bydgoszcz-wrocław, a tym razem było jeszcze gorzej. 95km, z gniezna do bydgoszczy, udało mi się pokonać w ponad 4,5h... wszystko przez to, że polska jest krajem pustynnym, a ostatnie opady śniegu miały tutaj miejsce 367 lat temu. dlatego zima ma prawo zaskakiwać, rozumiem polskich drogowców.na bydgoski koncert w hali łuczniczka dotarłem na styk. scenariusz koncertu powtórzył się, australijczycy zagrali dokładnie taki sam set. oświetleniowiec był zaskoczony tym, że mnie widzi po raz drugi... czekała go niespodzianka. w bydgoszczy, ze względu na warunki techniczne, zespół zagrał przy niepełnym oświetleniu - mimo to, światło i tak było 100 razy lepsze, niż na koncertach innych zespołów.
drugi wieczór wypadł blado na tle pierwszego koncertu, głównie przez obiekt, w którym grał zespół - łuczniczce daleko do ludowej pod względem akustyki.
trzecim przystankiem na trasie była warszawa. tym razem podróż przebiegła bez większych przygód. od samego początku obawiałem się koncertu na torwarze, aussie floyd i muzyka, którą grają nie wybacza kiepskiej akustyki. można było to poczuć na własnej skórze wieczorem. był to zdecydowanie najsłabszy koncert na polskiej części trasy. najpierw za głośno, potem za cicho, co chwile coś dudniło, albo piszczało... zestaw utworów oczywiście nie uległ zmianie, a zaprzyjaźniony oświetleniowiec, kiedy mnie zobaczył, wyzwał mnie od mad i addicted...
warszawski koncert rozczarował i jednocześnie podkręcił mi apetyt na ostatni występ w polsce - w katowickim spodku. od ekipy dowiedziałem się, że możliwa jest zmiana setlisty na ostatnim koncercie. no i to kiepskie nagłośnienie na torwarze... pozostał mi jakiś niedosyt i rozgoryczenie. tę trasę musiała zakończyć petarda. i tak się stało. po pierwsze - w katowicach byłem na soundchecku, zespół zagrał dla mnie najmniejszy koncert świata (learning to fly, us & them, high hopes oraz breathe), mogłem podejrzeć kulisy i zobaczyć zespół w trochę swobodniejszej formie. po drugie - mimo takiej samej setlisty, to był najlepszy koncert na trasie. zespół wyraźnie się rozkręcił, a spodek swoją akustyką pozwolił na naprawdę rewelacyjne nagłośnienie tego, co muzycy wyczyniali na scenie.
mój oświetleniowiec w katowicach prosił mnie o to, żebym się następnego dnia już nie pojawiał na koncercie w czechach. :]
podsumowując: najlepszym koncertem był koncert w katowicach, największe wrażenie zrobiło na mnie wykonanie comfortably numb z katowic oraz the great gig in the sky z wrocławia, przejechałem 1714km, nie wypiłem żadnego red bulla, stałem w 15km korku, na trasie spotkałem 7 patroli policji, w tym - 2 z suszarką, 5 nieoznakowanych.
ps. kto nie był, niech żałuje i za rok niech się wybierze.
pps. the great gig in the sky z wokalizą aleksandry bieńkowskiej jest piorunujące i odważę się to powiedzieć - lepsze od oryginału.
ppps. dziękuję agacie, malwinie, karolowi, julii i iwonie - za support noclegowy, arturowi i joannie - za umożliwienie dokonania tego, czego dokonałem i joannie jeszcze raz za wytrwałość w kontaktach ze mną i wprowadzenie mnie na soundcheck.
a tutaj, tutaj, tutaj i tutaj znajdują się moje relacje dzień-po-dniu z poszczególnych koncertów.

20090204

let's dance about architecture.

30 stycznia. taki niby zwykły koncertowy dzień, a jednak. tego dnia zrodził się pomysł szalony, czyli taki, jakie najbardziej lubię. ale o nim dalej. w bydgoskiej hali 'łuczniczka' odbył się Koncert. the australian pink floyd show oddał hołd Wielkim Mistrzom. muzyczne święto, dopracowane do ostatniego milimetra, do ostatniej sekundy, żaden z muzyków i techników nie pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. pod koniec tego audiowizualnego misterium zadałem karolowi jedno pytanie. w sumie, to zanim je zadałem, to już znałem na nie odpowiedź. wrocław? pokoncertowy wieczór spędziliśmy z przesymatycznym znajomym karola - karolem, i jego córą. w sobotę, o poranku (11.00) udało nam wyruszyć z bydgoszczy... w kierunku oczywistym. aura nie sprzyjała nam od samego początku.w poznaniu spotkaliśmy się z naszą wspólną znajomą iloną, zjedliśmy, pogadaliśmy i dalej jazda. przed siebie, do wrocławia. a pogoda nie miała zamiaru się poprawić.pod halę stulecia we wrocławiu dotarliśmy kilka groszy po 19. bilety udało nam się zdobyć bez większego problemu. nawet nie przepłaciliśmy za bardzo. hala stulecia zaparła dech w moich piersiach. show rozpoczęło się dokładnie, co do minuty, o 20.00. trwało dokładnie tyle samo minut, każdy dźwięk brzmiał niemal idealnie identycznie, jak dnia poprzedniego. ale tym razem wiedziałem czego się spodziewać, co zdecydowanie pomogło w odbiorze. to były kolejne 3 godziny ciągłych ciarek na plecach i rękach. po koncercie z prędkością światła zwiedziliśmy stary rynek.punktem obowiązkowym było odwiedzenie dworca głównego oraz zapis cyfrowy obrazków tam zastanych.o 1 w nocy wyjechaliśmy z wrocławia. aura była wciąż bezlitosna. drogi białe. zdradziecko śliskie. o 5 rano przywitała nas warszawa. długo się zbierałem do tego, aby opisać ten spontan. wykręciliśmy 1039km, z czego jakieś 700km w śniegu. było warto. wielce warto. pierwotnie notka miała się składać z dwóch zdań: "talking about music is like dancing about architecture." sztuki takiej, jaką tworzył Pink Floyd, powinno się uczyć w szkołach.