najpierw był telefon. potem szybka analiza kalendarza i jeszcze szybsza decyzja. jadę. niemal w rocznicę poprzedniej trasy aussie floyd po polsce. zespół to, który budzi wiele kontrowersji, przede wszystkim wśród tych, którzy nigdy australijczyków na żywo nie widzieli. sam należałem do grupy ludzi bardzo sceptycznie nastawionych do działalności tego tribute/cover bandu. do czasu zeszłorocznego koncertu w bydgoszczy, kiedy zrozumiałem, że oni realizują marzenia wielu ludzi - między innymi moje. w 2009 roku koncertowali z the wall, zagrali wtedy dwa koncerty. w szalonej pogoni, walcząc ze śniegiem udało się zobaczyć obydwa koncerty, o czym pisałem tutaj. w tym roku, pogoda lepsza nie była, koncertów było więcej. a ja na każdym z nich. ale po kolei.
pierwszy na mojej trasie był wrocław. mimo obecnej zimy, poszło wyjątkowo sprawnie. we wrocławiu szybko odnalazłem moje lokum do spania i jeszcze szybciej udałem się do hali ludowej, w której odbywał się koncert. dotarłem w ostatniej chwili, kilka sekund po rozpoczęciu sztuki. pierwsze cztery (!) utwory, w czasie których można było fotografować minęły baaaardzo szybko. zgodnie z zapowiedziami, na scenie pojawiły się nowe elementy oświetleniowe i wielki ekran, na którym wyświetlane są wizualizacje. muzycy nadal wyglądają tak samo, ciągle delikatnie wycofani, z precyzją i wyrachowaniem odtwarzają nuta w nutę dzieła pink floyd. w setliście znalazła się większość evergreenów, ale także mniej popularne utwory - careful with that axe, eugene czy the gunner's dream. publiczność wypełniła halę ludową po brzegi, a składali się na nią przedstawiciele każdej grupy społecznej i każdego przedziału wiekowego - to świadczy samo za siebie o tym, że pink floyd stworzyli muzykę najbardziej ponadczasową ze wszystkich legend.

![]() | ![]() |



w czasie wrocławskiego koncertu pogoda przygotowała dla mnie niemiłą niespodziankę - zaczęło dosypywać śniegu... rano było go już naprawdę dużo, a drogi były białe. przypomniał mi się zeszłoroczny śnieżny horror na trasie bydgoszcz-wrocław, a tym razem było jeszcze gorzej. 95km, z gniezna do bydgoszczy, udało mi się pokonać w ponad 4,5h... wszystko przez to, że polska jest krajem pustynnym, a ostatnie opady śniegu miały tutaj miejsce 367 lat temu. dlatego zima ma prawo zaskakiwać, rozumiem polskich drogowców.



![]() | ![]() |



trzecim przystankiem na trasie była warszawa. tym razem podróż przebiegła bez większych przygód. od samego początku obawiałem się koncertu na torwarze, aussie floyd i muzyka, którą grają nie wybacza kiepskiej akustyki. można było to poczuć na własnej skórze wieczorem. był to zdecydowanie najsłabszy koncert na polskiej części trasy. najpierw za głośno, potem za cicho, co chwile coś dudniło, albo piszczało... zestaw utworów oczywiście nie uległ zmianie, a zaprzyjaźniony oświetleniowiec, kiedy mnie zobaczył, wyzwał mnie od mad i addicted...

![]() | ![]() |


![]() | ![]() |


podsumowując: najlepszym koncertem był koncert w katowicach, największe wrażenie zrobiło na mnie wykonanie comfortably numb z katowic oraz the great gig in the sky z wrocławia, przejechałem 1714km, nie wypiłem żadnego red bulla, stałem w 15km korku, na trasie spotkałem 7 patroli policji, w tym - 2 z suszarką, 5 nieoznakowanych.
ps. kto nie był, niech żałuje i za rok niech się wybierze.
pps. the great gig in the sky z wokalizą aleksandry bieńkowskiej jest piorunujące i odważę się to powiedzieć - lepsze od oryginału.
ppps. dziękuję agacie, malwinie, karolowi, julii i iwonie - za support noclegowy, arturowi i joannie - za umożliwienie dokonania tego, czego dokonałem i joannie jeszcze raz za wytrwałość w kontaktach ze mną i wprowadzenie mnie na soundcheck.
a tutaj, tutaj, tutaj i tutaj znajdują się moje relacje dzień-po-dniu z poszczególnych koncertów.