20090727

bornholm 2009. północ.

piąty dzień zapowiadał się bardzo ciekawie, no i ostatecznie było jeszcze lepiej, niż przypuszczałem. poranek był jakiś nieszczególnie interesujący, bo niewiele pamiętam. ze względu na wzgląd ambitnych planów na ten dzień, udało nam się z pola namiotowego wyjechać wyjątkowo wcześnie. na początek dnia zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie północnego krańca wyspy. wśród atrakcji planowanych były dwie latarnie morskie i największe ruiny średniowieczne w skandynawii - hammershus. ale po kolei - najpierw obejrzeliśmy jakieś bardzo stare malunki na skałach, zasadniczo, to nic porywającego, więc zdjęć też nie ma. tutaj się trochę ekipa poszarpała i pogubiła. jednak po jakimś czasie wszystko wróciło do normy, i znów byliśmy wszyscy razem. kolejnym celem była latarnia morska, zatem ruszyliśmy przed siebie. minęliśmy największe jezioro na wyspie, wjechaliśmy w las i zaczęła się ostra jazda. szczęśliwie, jechaliśmy bez bagaży. wąska, nierówna droga z nielicznymi zakrętami ostro pięła się ku górze, nachylenie średnio wynosiło około 15% (sobie wyliczyłem ze wskazań licznika) - niestety, nie było znaku, który mógłby moje obliczenia potwierdzić. brak zakrętów był strasznie demotywujący, bo ciągle przed oczami była wspinaczka. a jak się już zakręt pojawiał, to za nim było jeszcze bardziej stromo. w końcu wszyscy wdrapaliśmy się na górę, i chyba nikt nie żałował, bo widoki były niesamowite i do tego na niebie były bardzo malownicze chmurki. tak! bałtyk jest błękitny.
photo by johnny
po krótkim odpoczynku pod latarnią ruszyliśmy dalej, jednak pojechało nam się nie tam, gdzie chcieliśmy... wiele chyba nie straciliśmy, a zyskaliśmy widoczków ładnych wiele. napotkaliśmy również atrakcyjną skałkę, pozosałośc po kamieniołomie, na której powstało kolejne grupenfoto. no i oczywiście musiałem wejść na górę z kubusiem - przecież nie byłbym sobą, gdybym tego nie zrobił. tym razem zająłem takie miejsce, żeby było go dobrze widać.
photo by johnny
dalej ścieżka robiła się coraz bardziej kamienista i stroma. milusio! w pewnym momencie jednak po lewej pojawił się prześwit w drzewach, no i widok był niszczący. dziewczyny, jak tylko zobaczyły, że nad tym jeziorkiem jest rozwieszona kolejka tyrolska, to pognały na dół. z johnnym zostaliśmy chwilę dłużej na górze, w celach obrazkowych, bo widoki były nadal niesamowite.kiedy dotarliśmy na dół, ekipa była już gotowa do zjazdu. widok tego zalanego kamieniołomu zapierał dech w piersiach.
photo by johnny
po chwili, na progu skały stanęli nasi. mistrzynią pisku została zdecydowanie iwona, której pisk i krzyk do rozpuku rozbawił liczną grupę ludzi obserwujących zabawę.
photo by johnny
po zabawach wodnych zjechaliśmy do okolicznego portu, gdzie wsunęliśmy bardzo zdrowe jedzenie, a johnny wraz z iwoną popełnili sesję reklamową napoju gazowanego squash.
photo by johnny
kolejnym punktem na naszej drodze były ruiny hammershus. pierwszym punktem zwiedzania był serwis roweru uli. centrowanie koła, uruchamianie hamulców, regulacja przełożeń. klasycznie się umorusaliśmy smarem - czupurek dzięki za wsparcie mentalne!
photo by MOnika
po drodze na zamek spotkaliśmy pasące się owce, ciągle się do nas tyłkami wypinały. podłe.nie wiedzieć czemu, bo przecież na youtube to kozy się nawołują, ale z johnnym złapaliśmy wkręta i przez dobre 10 minut szliśmy i darliśmy do siebie japy "eeeed! heeeeeeelp! ... boooooob!". chyba trochę zwracaliśmy na siebie uwagę... a na zamku było tak, jak... jak to na zamku bywa.bo diabeł tkwi we włosach...po zwiedzaniu zamku, robieniu zdjęć i zwiedzaniu toalet szybko ruszyliśmy w stronę campingu. po drodze wjechaliśmy do kamieniołomu, w którym monika za wszelką cenę chciała doprowadzić mnie do zawału serca.
photo by johnny
na szczęście, nie udało jej się. na polu namiotowym julia spreparowała pyszny sos do makaronu, którym się posililiśmy na dalszą podróż. a czekał nas jeszcze ładny kawałek drogi. pakowanie poszło w miarę sprawnie i słońce było jeszcze stosunkowo wysoko, kiedy opuszczaliśmy allinge. skierowaliśmy się na południe, zachodnim wybrzeżem - naszym celem był camping w okolicach ronne. po drodze napotkaliśmy kilka bardzo pokaźnych podjazdów, no i zjazdów oczywiście. szkoda tylko, że zjazdy trwają tak krótko... czym by było podróżowanie bez zwiedzania? kawałek za allinge zboczyliśmy ze szlaku, żeby zobaczyć jons kapel, samotną skałę pod klifem, o której krążą różne, dziwne legendy. miejsce urokliwe, nawet bardzo. jednak 30 minutowy spacer górską ścieżką w butach spd nie należy do najprzyjemniejszych, ale to nieważne. było pięknie i spotkaliśmy młodą mewę, strasznie ciekawska była i żarłoczna.
photo by johnny
z jons kapel poszło już w miarę gładko i bez większych przewyższeń, poza jednym krótkim zjazdem - nachylenie, jedyne 22% - przypaliłem hamulce. dalsza podróż przerodziła się w prawdziwy nocny rower. ba, nawet nocny kampinos! a co ciekawe, jedyną rzeczą, na którą trzeba było uważać w czasie jazdy szutrem przez las, to studzienki kanalizacyjne. do ronne dojechaliśmy koło 23, zrobiliśmy zakupy na stacji benzynowej, jak to na nocnym rowerze bywa - bez paliwa kolarz daleko nie ujedzie. kawałek za ronne rozpoczęliśmy poszukiwania pola namiotowego. łatwo nie było, ale za 3 razem trafiliśmy. i tutaj pokazaliśmy klasę. obozowisko rozbiliśmy niebywale cicho - nikogo nie obudziliśmy! taki dzień trzeba było jednak odreagować i uzupełnić paliwo, zatem skorzystaliśmy ze świetlicy znajdującej się w stodole. oddaliśmy się rozmowom, były wspominy z liceum, żarty. jak co wieczór. towarzystwa dotrzymywał nam koszmarny smród ze sławojki, która znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co świetlica. to było straszne, co widać po twarzy moniki. :)
photo by johnny zdjęcie popełniem ja, aparatem johnnego. on nie był w stanie go utrzymać. :)
zmęczenie zrobiło swoje, paliwo podziałało szybciej niż zwykle, no i niestety... w czasie powrotu do namiotów obudziliśmy pół pola namiotowego. prze-pra-sza-my! bo to wszystko przez ten deszcz, co zaczął padać. a jak zaczyna padać deszcz, to z johnnym zaczynamy śpiewać... to był długi dzień, zatem i wpis rekordowo długi. ciekawe, czy ktoś przebrnie całość... PS: jedno z moich zdjęć z wyjazdu zostało opublikowane na jednym z moich ulubionych blogów. jest to już drugie zdjęcie mojego autorstwa, które doznało zaszczytu opublikowania tam właśnie.

3 komentarze: