
photo by johnny
po śniadaniu okazało się, że jesteśmy najgorszymi ślamazarami świata, do odejścia promu zostało nam około 50 minut, a my nadal nie byliśmy spakowani. postanowiliśmy się rozdzielić, kto gotowy ten jedzie do gudhjem, reszta (ja i johnny) zostaje i pakuje się do końca i gna, co sił w nogach, żeby dogonić resztę. po jakimś czasie znów jechaliśmy razem, potem jednak znów się rozdzieliliśmy - każdy zjeżdżał inną uliczką w dół do portu. ważne, że wszyscy odliczyli się przy kasie. rowery z pełnym ekwipunkiem zostawiliśmy byle jak spięte w porcie, oczywiście z nadzieją, że po 5 godzinach naszej nieobecności pozostaną nienaruszone...
podróż na christianso, wyspę należącą do grupy wysp ertholmene, znajdującą się zaledwie 17km od linii brzegowej bornholmu trwała około 30 minut. w międzyczasie spożyliśmy pyszne ciastka, oraz po małej, utęsknionej puszce paliwa. 








photo by MOnika
w czasie rejsu powrotnego, na telewizorach na promie śledziliśmy zmagania kolarzy na jednym z etapów tdf. niestety telewizory zostały wyłączone 10km przed finiszem... na miejscu, w gudhjem stwierdziliśmy, że nasze bagaże pozostały nienaruszone. nie było to dla mnie żadną niespodzianką, ale jednak nutka niepokoju była obecna. podróże i zwiedzania wzmagają apetyt, zatem udaliśmy się spiesznie do okolicznej (podobno najlepszej na wyspie) restauracji, gdzie skonsumowaliśmy śledzie przyrządzone na tysiąc różnych, smakowitych sposobów. pycha! jednym dzwonkiem również poczęstowaliśmy mewę koczującą na pobliskiej latarni - johnny mówił, że mewy skutecznie wykorzystują każdy moment nieuwagi konsumujących i polują na dania prosto z talerza. ciekawe, czy miała niestrawność po tym arcysłonym kawałku?
photo by johnny

photo by johnny
po tym paskudnym obżarstwie, prawie bez przeszkód - czupurek znów musiał dopiąć sakwy - ruszyliśmy w stronę allinge. droga znów była koszmarnie nudna, ciągle w dół i w górę, w dół i w górę... camping znaleźliśmy bez większych problemów. jednak zupełnie brakowało nam chęci do rozstawiania namiotów - woleliśmy zająć się pożyteczniejszymi sprawami...
photo by johnny
wieczór spędziliśmy przy ognisku, w towarzystwie polsko-norweskim, były straszne opowieści, wódka, tanie radyjko, nakręcany, analogowy aparat-małpka, typowo polskie podejście do sportów i inne paskudztwa, o których lepiej nie wspominać. poznaniacy, nurkowie, rowerzyści, koncertowicze i kto-wie-co-jeszcze starali się ciągle nas przekonać, że jantar to złom a nie prom i na pewno pójdzie na dno, a my, z naszymi zainteresowaniami, to jesteśmy nudziarze. opowiadali niestworzone historie i różne przygody, kiedy jednak usłyszeli, że my też mamy coś do powiedzenia - od razu im miny zrzedły. tutaj pozdrawiam moję kuzynkię, agatę b. wieczór mimo to był bardzo miły. no i nawet obyło się bez ekscesów i lądowania ufo.
ziekuje za mila opinie o moim zdjeciu :D
OdpowiedzUsuńO, Tuborg! Tuborg to drugie po Goldstarze najpopularniejsze piwo w Izraelu :)
OdpowiedzUsuń@Hellmanns: Tuborg, to naprawdę zacny trunek. Szkoda, że u nas taki słabo dostępny... a jak już się takowego znajdzie, to cena odstrasza.
OdpowiedzUsuń@MOnika: ziękuj, ziękuj. :]