20090724

bornholm 2009. szlaki. niekoniecznie rowerowe.

drugi dzień na wyspie rozpoczął się dość leniwie, z resztą - wszystkie dni naszego pobytu były leniwe. nigdzie nam się nie spieszyło, z mały wyjątkiem, ale o tym później. tego dnia postanowiliśmy zwiedzać bez dodatkowych kilogramów na tylnych osiach, zapadła decyzja, że spędzimy jeszcze jedną noc na tym samym polu. ustaliliśmy trasę - przez puszczę, przy której spaliśmy, pojedziemy w kierunku ølene, a następnie udamy się do østermarie w celu zwiedzenia ruin kościoła oraz do østerlars, w celu zobaczenia kościoła-rotundy. na bornholmie ścieżki rowerowe są w większości asfaltowe lub szutrowe - czemu w polsce nikt o tym nie może pomyśleć?! przez to jazda nimi jest dość monotonna :], nawet mimo niekończońcych się podjazdów i świetnych miejsc, przez które są poprowadzone. dlatego też drużynowy johnny zaordynował przeprawę szlakiem konnym. tak dla urozmaicenia i zobaczenia nieco bardziej dzikich miejsc. początkowo było fajnie, potem wyjechaliśmy na wielką polanę i było jeszcze fajniej. po prostu jechaliśmy w trawie do pasa, dzięki czemu radocha z napotkanych korzeni, czy kamieni była jeszcze większa!
photo by johnny
euforia osiągnęła swoje maksimum, kiedy naszym oczom ukazał się dość pokaźny wąwóz, przez który musieliśmy się przeprawić. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że cały był usłany powalonymi drzewami. a pod nimi przebiegała ścieżka... więc rowery w garść i marsz przed siebie!
photo by johnny
photo by MOnika
kiedy wszystkim udało się przeprawić przez tą niemałą przeszkodę, postanowiliśmy wdrapać się na wielki głaz i poczynić grupenfoto. oczywiście ambitnie wlazłem na samą górę z kubusiem... na zdjęciu jednak wypatrzą go tylko sokole oczy.
photo by johnny
po szlaku konnym przyszedł czas na prawdziwą zabawę dla kubusia. wjechaliśmy na szlak pieszy, który wiódł przez całkiem pokaźne kamieniste podjazdy i zjazdy. w czasie tego odcinka strasznie przeklinałem samego siebie - na zjazdach hamował mnie fakt, że jadę bez kasku, a w nerce mam optykę za kilka PLNów... mimo to, frajda z jazdy po tym szlaku była niesamowita. współtowarzysze podróży pewnie tylko co jakiś czas słyszeli moje okrzyki radości dochodzące z głębi lasu. genialny fragment trasy! kolejny odcinek był asfaltowy, na którym z czupurkiem postanowiliśmy sobie urządzić bio, było naprawdę zacnie. przewaga, którą zdołałem wypracować nad resztą ekipy w tym czasie pozwoliła mi na spokojne ustawienie się podjeździe z aparatem.julia była zachwycona, wręcz tryskała energią i radością. korzystając z chwili postanowiłem też uwiecznić zboże falujące na nieustającym wmordewindzie.w østermarie w lokalnym fastfoodzie wsunęliśmy energetyczne posiłki - hamburgery i popularny na wyspie polsemix, czyli posiekane parówki usmażone z frytkami. pycha! a żeby dania dobrze ułożyły się w brzuszkach - dolaliśmy kolarskiego paliwa.
photo by MOnika
kolejną odwiedzoną przez nas miejscowością było østerlars, czyli wschodni łosoś. tam napotkałem morrisa minor 1000. co ciekawe, znów udało mi się zamienić kilka słów z jego właścicielem. ponownie, był to pierwszy właściciel samochodu - dostał go od ojca na 18 urodziny. 44 lata temu. niestety nie pomyślałem o tym, żeby sfotografować samochód z jego właścicielem - a szkoda, bo gość wyglądał na wyjętego z poprzedniej epoki.kawałek za miastem stoi jeden z czterech okrągłych kościołów, które można zobaczyć na bornholmie.atmosfera była zacna, pogoda dopisywała, noga dobrze podawała, a widoki zapierały dech w piersiach. aż mordki same się uśmiechały, nawet w czasie wywiadu przed kamerą.powrót do paradisbakkerne był naprawdę fajny, większość dystansu pokonaliśmy szutrową, szybką drogą przez puszczę. aż miło było dokręcać, ile sił w nogach. na koniec wycieczki zafundowałem sobie 13km pętlę, dzięki której powalczyłem sobie na kilku stromych podjazdach, a następnie zaliczyłem jeden, za to wielce solidny, kamienisty podjazd przez las. bomba! wieczorem, z towarzyszem romeo oraz czupurkiem i przypadkowo napotkanym polakiem udaliśmy się na zakupy do svaneke. z pustą przyczepą szło pięknie, w svaneke towarzysz polak, którego imienia nie pomnę, zapytał nas, czy zawsze tak szybko jeździmy - na dystansie 6km, z romeo zrobiliśmy 15 minut przewagi nad nim. z zakupami poszło szybko, pan sprzedawca miał bezcenną minę, kiedy z kolejnej kieszeni bluzy wyciągałem dziesiątą puszkę paliwa kolarskiego. powrót nie był już taki łatwy i przyjemny. w przyczepie miałem z 10 litrów paliwa. to daje się we znaki, szczególnie na licznych, dość stromych podjazdach w drodze na nasze pole. nieszczęśliwie, romeo postanowił rzucić mi wyzwanie na ostatnim podjeździe - przegrałem. a po doturlaniu się do namiotu wyglądałem... dość niewyraźnie.
photo by johnny
wieczór spędziliśmy przy ognisku. taki standardzik. uzupełniliśmy braki paliwa, temperaturę podkręciliśmy domowej roboty dopalaczem (dzięki monika) i wodą żubrzą. o poranku okazało się, że w nocy na pobliskim polu wylądowało ufo. pozostawili po sobie jednak dość nieregularne okręgi... i tak skończył się kolejny dzień wyprawy. duńczycy z sąsiedniego namiotu najlepiej i najcelniej nas określili: wy idioty! a jutro postaram się opisać kolejny, niestety deszczowy, dzień.

3 komentarze:

  1. no i ja tam byłam miód i wino piłam - ale żeśta wtedy spali ;)))))))))) -ufo

    OdpowiedzUsuń
  2. No to wyzwanie pod ostatnią górkę to dlatego, że obiecałem szybko wrócić, żeby pójść pod prysznic zanim się ściemni :>

    Ale wcześniej dzielnie tworzyłem cień aerodynamiczny dla ciebie!

    OdpowiedzUsuń
  3. to prawda, jednak nie wybaczę Ci tego wyzwania na podjeździe!

    OdpowiedzUsuń