20090816

ju tu.

wszystko się zaczęło od tego, że pablo i ania namówili mnie na off festival. poszło im dość szybko, wielkiego oporu nie stawiałem. mimo, że walka nie była jakoś specjalnie zacięta, to pablo po jakimś czasie wymiękł. ewidentnie zabrakło mu sił.i tak to się zaczęło. plan był taki, że w czwartek wieczorem albo w piątek z rana wystartuję w kierunku śląska, tylko w celach festiwalowych. plany jednak uległy zmianie dzięki ani, no i stało się tak, jak się stało. w środę wieczorem, na gwałt zorganizowałem sobie nocleg, towarzysza do podróży i wszystko, co było potrzebne. decyzja - wyjazd z warszawy w czwartek o 16:30. jedziemy na koncert u2, obejrzeć show, bo muzycznie, to oni ciekawi nigdy nie byli. plan wyjazdowy udało się zrealizować, o 17:00 byliśmy już za jankami. staliśmy w korku. korku spowodowanym kato-talibami maszerującymi do częstochowy. jak przystało na kato państwo sterowane radiem, pielgrzymki maszerują drogami szybkiego ruchu, które, jak sama nazwa mówi, służą do poruszania się w żółwim tempie. po godzinie (?) toczenia się 10km/h i żartowania z kato-talibów na cb, udało nam się wystartować. do katowic dotarliśmy na styk, o 20:30 znaleźliśmy miejsce parkingowe w pobliżu stadionu. i wcale nie był to trawnik. znalezienie murawki w okolicach stadionu zajęło dosłownie kilka chwil, gorzej było z dorwaniem naszych biletów. po kilku głuchych telefonach udało się jednak. na koronę stadionu wbiegliśmy idealnie w tym samym momencie, co zespół na scenę. scena - wooooooooooooooow. no i nastąpił dwugodzinny opad szczęki. muzycznie - zgodnie z przewidywaniami - nuda, ale nuda zagrana i nagłośniona rewelacyjnie. widowiskowo - żenialnie! wszystko grało ze sobą idealnie - światła, obraz, dźwięki. oscar za reżyserię. powalający był widok biało-czerwonego stadionu w czasie new year's day oraz świetlistej galaktyki w czasie one. niesamowite. paraliż i osłupienie. to był mój pierwszy i ostatni koncert u2, bo to taki zespół, co go wypada zobaczyć raz w życiu. i szczerze, polecam to każdemu. warto być na sektorach, żeby spokojnie sobie oglądać widowisko, a nie walczyć o przetrwanie na płycie. wrażeń około koncertowych to jednak nie koniec. uprzejmi lokalsi postanowili zrobić nam (i kilkudziesięciu innym koncertowiczom) niespodziankę - pozbawili nas wiatru w tylnym kole. na szczęście był to tylko wykręcony wentyl, inni takiego szczęścia nie mieli i dostali nożem w gumę. posiadanie czołówki w samochodzie posiada fajność.
photo by murawka
o 1 w nocy byliśmy gotowi do dalszej drogi, no i drogi były już mniej więcej przejezdne. dzień skończył się późno, koło 5 rano dnia następnego. w między czasie pomogliśmy się krzyśkowi rozbić na polu w mysłowicach, wróciliśmy do zabrza, uzupełniliśmy z murawką paliwo kolarskie, pogadaliśmy, pooglądaliśmy zdjęcia. to był długi, emocjonujący dzień. powtarzam, żeby nie było - u2 jest w top10 najnudniejszych zespołów świata, ale show produkują nieziemskie. i to właśnie show było jedynym atrybutem tego koncertu, który wywołał we mnie opad szczeny i osłupienie. ps. niesamowitym dla mnie zjawiskiem było to, jak publiczność ulegała wylansowanemu panu bono. pan bono zamachał dwa razy ręką i praktycznie cały stadion bujał się i machał rękami w rytm pana bono. niesamowity władca ludzkich istnień. pps. księżyc w pełni wiszący nad stadionem został genialnie wkomponowany w wizualizacje koncertowe, rewelacja. szczególnie w czasie one.

4 komentarze:

  1. mnie nie trudno odnaleźć nawet w najgęstszym tłumie :) a szoł pierwszeorzędne. Podziękować za towarzystwo i koncert :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ale nie chrapałem!!!
    i do końca koncertu wytrwałem, O!

    OdpowiedzUsuń
  3. no dobra, nie chrapałeś. ale koncert, to chyba Ci się przyśnił... :]

    OdpowiedzUsuń