i tak to się zaczęło. plan był taki, że w czwartek wieczorem albo w piątek z rana wystartuję w kierunku śląska, tylko w celach festiwalowych. plany jednak uległy zmianie dzięki ani, no i stało się tak, jak się stało. w środę wieczorem, na gwałt zorganizowałem sobie nocleg, towarzysza do podróży i wszystko, co było potrzebne. decyzja - wyjazd z warszawy w czwartek o 16:30. jedziemy na koncert u2, obejrzeć show, bo muzycznie, to oni ciekawi nigdy nie byli.
plan wyjazdowy udało się zrealizować, o 17:00 byliśmy już za jankami. staliśmy w korku. korku spowodowanym kato-talibami maszerującymi do częstochowy. jak przystało na kato państwo sterowane radiem, pielgrzymki maszerują drogami szybkiego ruchu, które, jak sama nazwa mówi, służą do poruszania się w żółwim tempie. po godzinie (?) toczenia się 10km/h i żartowania z kato-talibów na cb, udało nam się wystartować. do katowic dotarliśmy na styk, o 20:30 znaleźliśmy miejsce parkingowe w pobliżu stadionu. i wcale nie był to trawnik. znalezienie murawki w okolicach stadionu zajęło dosłownie kilka chwil, gorzej było z dorwaniem naszych biletów. po kilku głuchych telefonach udało się jednak. na koronę stadionu wbiegliśmy idealnie w tym samym momencie, co zespół na scenę. scena - wooooooooooooooow. no i nastąpił dwugodzinny opad szczęki. muzycznie - zgodnie z przewidywaniami - nuda, ale nuda zagrana i nagłośniona rewelacyjnie. widowiskowo - żenialnie! wszystko grało ze sobą idealnie - światła, obraz, dźwięki. oscar za reżyserię. powalający był widok biało-czerwonego stadionu w czasie new year's day oraz świetlistej galaktyki w czasie one. niesamowite. paraliż i osłupienie.
to był mój pierwszy i ostatni koncert u2, bo to taki zespół, co go wypada zobaczyć raz w życiu. i szczerze, polecam to każdemu. warto być na sektorach, żeby spokojnie sobie oglądać widowisko, a nie walczyć o przetrwanie na płycie.
wrażeń około koncertowych to jednak nie koniec. uprzejmi lokalsi postanowili zrobić nam (i kilkudziesięciu innym koncertowiczom) niespodziankę - pozbawili nas wiatru w tylnym kole. na szczęście był to tylko wykręcony wentyl, inni takiego szczęścia nie mieli i dostali nożem w gumę. posiadanie czołówki w samochodzie posiada fajność.
photo by murawka
o 1 w nocy byliśmy gotowi do dalszej drogi, no i drogi były już mniej więcej przejezdne. dzień skończył się późno, koło 5 rano dnia następnego. w między czasie pomogliśmy się krzyśkowi rozbić na polu w mysłowicach, wróciliśmy do zabrza, uzupełniliśmy z murawką paliwo kolarskie, pogadaliśmy, pooglądaliśmy zdjęcia. to był długi, emocjonujący dzień.
powtarzam, żeby nie było - u2 jest w top10 najnudniejszych zespołów świata, ale show produkują nieziemskie. i to właśnie show było jedynym atrybutem tego koncertu, który wywołał we mnie opad szczeny i osłupienie.
ps. niesamowitym dla mnie zjawiskiem było to, jak publiczność ulegała wylansowanemu panu bono. pan bono zamachał dwa razy ręką i praktycznie cały stadion bujał się i machał rękami w rytm pana bono. niesamowity władca ludzkich istnień.
pps. księżyc w pełni wiszący nad stadionem został genialnie wkomponowany w wizualizacje koncertowe, rewelacja. szczególnie w czasie one.

PRIMUS :))))
OdpowiedzUsuńmnie nie trudno odnaleźć nawet w najgęstszym tłumie :) a szoł pierwszeorzędne. Podziękować za towarzystwo i koncert :)
OdpowiedzUsuńale nie chrapałem!!!
OdpowiedzUsuńi do końca koncertu wytrwałem, O!
no dobra, nie chrapałeś. ale koncert, to chyba Ci się przyśnił... :]
OdpowiedzUsuń