pan anathema w warszawie, dla mnie wydarzenie ważne i wielce wyczekane. danny cavanagh i leafblade po raz kolejny wystąpili w warszawie, tym razem w no mercy. w klubie, niestety, wisiała siekiera papierosowa, bardzo duży minus... ludzi dość dużo, na sali było raczej pełno. ale szczerze mówiąc - spodziewałem się wyższej frekwencji i bójek o bilety przy wejściu. na rozgrzewkę był leafblade, czyli danny i jego kumpel sean jude. leafblade można było w polsce usłyszeć już niejednokrotnie - szczególnie przy okazji koncertów antimatter. wszystkie te zespoły to banda kumpli, którzy stale ze sobą grywają i bardzo dobrze im to wychodzi. rozgrzewka była konkretna, utwory leafblade na żywo naprawdę szybko wpadają w ucho i 40 minutowy set minął bardzo szybko. nawet za szybko. scena na chwilę opustoszała, danny i sean podpisywali płyty i rozmawiali z fanami. zupełnie, jakby byli normalnymi śmiertelnikami... po kilkunastu minutach danny wrócił na scenę i zaczął swój set. większość utworów stanowiły kompozycje anathemy. danny ciągle zagadywał publiczność, podpytywał publikę, co chciałaby usłyszeć i... realizował te zachcianki. były anegdotki, wspomnienia z poprzednich koncertów z polsce. atmosfera była bardzo przyjacielska. i tak samo grał, na luzie, bez spinki. nawet, jak się pomylił, nie przejmował się tym zbytnio. po prostu bawił się ze swoją gitarą i looperem. poza kawałkami anathemy pojawiły się covery pink floyd, metallicy, iron maiden, depeche mode oraz led zepellin. to były bardzo ładne dwie godziny muzyki, no i no mercy zabrzmiało, jak należy.
20100218
danny cavanagh
pan anathema w warszawie, dla mnie wydarzenie ważne i wielce wyczekane. danny cavanagh i leafblade po raz kolejny wystąpili w warszawie, tym razem w no mercy. w klubie, niestety, wisiała siekiera papierosowa, bardzo duży minus... ludzi dość dużo, na sali było raczej pełno. ale szczerze mówiąc - spodziewałem się wyższej frekwencji i bójek o bilety przy wejściu. na rozgrzewkę był leafblade, czyli danny i jego kumpel sean jude. leafblade można było w polsce usłyszeć już niejednokrotnie - szczególnie przy okazji koncertów antimatter. wszystkie te zespoły to banda kumpli, którzy stale ze sobą grywają i bardzo dobrze im to wychodzi. rozgrzewka była konkretna, utwory leafblade na żywo naprawdę szybko wpadają w ucho i 40 minutowy set minął bardzo szybko. nawet za szybko. scena na chwilę opustoszała, danny i sean podpisywali płyty i rozmawiali z fanami. zupełnie, jakby byli normalnymi śmiertelnikami... po kilkunastu minutach danny wrócił na scenę i zaczął swój set. większość utworów stanowiły kompozycje anathemy. danny ciągle zagadywał publiczność, podpytywał publikę, co chciałaby usłyszeć i... realizował te zachcianki. były anegdotki, wspomnienia z poprzednich koncertów z polsce. atmosfera była bardzo przyjacielska. i tak samo grał, na luzie, bez spinki. nawet, jak się pomylił, nie przejmował się tym zbytnio. po prostu bawił się ze swoją gitarą i looperem. poza kawałkami anathemy pojawiły się covery pink floyd, metallicy, iron maiden, depeche mode oraz led zepellin. to były bardzo ładne dwie godziny muzyki, no i no mercy zabrzmiało, jak należy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2, 7 bardzo zacne, światło kapitalnie zagrało i ten dym..
OdpowiedzUsuń5 fajna perspektywa :)
ostatnie tematycznie bardzo mi się podoba
tylko, że to są zwykli śmiertelnicy :) po prostu piekielnie zdolni ;)
OdpowiedzUsuń--> Murawka:
OdpowiedzUsuńno to jak się podoba, to gut. ten tego, a pierwsze się nie podoba? :(
--> Anonimowy:
chodziło mi o to, że coraz rzadziej zdarza się to, że muzycy w czasie wieczora koncertowego są tacy dostępni i otwarci. dlatego też właśnie napisałem, że jak zwykli śmiertelnicy :]