to był potężny wieczór w progresji. trochę się obawiałem kolejnego koncertu niemieckiego metalu, ale jednak skończyło się cacy. przed niemcami zagrała kapela grająca metal symfoniczny - przynajmniej sami tak twierdzą - zespół interitus. nie polecam. nieskładna ta ich muzyka, wyjcowata, a pani wokalistka ciągle nieudolnie próbowała śpiewać... słaby support. znudzili mnie i z niecierpliwością odliczałem czas do końca ich występu.
obawiałem się występu niemieckiej gwiazdy - wcześniej rzuciłem tylko uchem na ich spejsa, ale jakoś nie przypadli mi do gustu szczególnie. tego wieczora sprawy potoczyły się inaczej niż przypuszczałem. od pierwszego momentu, kiedy zobaczyłem ustawioną na scenie baterię 12 pieców marshalla myślałem, że będzie to przedłużanie członków sprzętem, albo panowie stawiają na pierdolnięcie. na szczęście - nie rozczarowałem się. pierdolnięcie było, i to nie byle jakie. od samego początku występu ze sceny pulsowały mięsiste gitary doprawione solidną perkusją i basem. tylko wokal ciągle świdrował mi umysł. panowie grali zawodowo, były popisowe sprinty po gryfie, jednak nie wypadały one festyniarsko, jak to czasami się zdarza. były naprawdę spójne z tym, co prezentował zespół. oczywiście były pozycje obowiązkowe w czasie koncertów heavy - solówka gitarzysty - niczego sobie, na bogato i ciekawie. pan wiosłowy zrobił miłą niespodziankę licznie zgromadzonym i w czasie swoich popisów wtargnął w porządnie rozkołysany tłum. było też solo bębniarza, który za swoją perkusją wyglądał niczym pani kioskarka - takie pierwsze skojarzenie. równie solidnie zagrane, jednak bez fajerwerków, ale z sekundy na sekundę, coraz ciekawsze. koncert trwał, muzycy mieli rewelacyjny kontakt z publiką, która wrzała i kręciła wesoły młyn pod barierkami. każdy numer był nagradzany gromkimi brawami, które jeszcze bardziej podkręcały zespół. i tak przez 23 kawałki, które złożyły się na ponad 2 godziny prawdziwego łojenia bez litości - pod koniec muzycy mieli już problemy z łapaniem oddechu. nie dziwię się, bo młodzieńcami już nie są, a na scenie zachowywali się tak, jakby jednak mieli po dwadzieścia kilka lat. było naprawdę dobrze, i nawet ten świdrujący wokal po jakimś czasie przestał tak bardzo przeszkadzać, szczególnie, że co chwilę był zagłuszany przez śpiewy tłumu. no i ładnie świecili, na wszystkie kolory, jasno i bez dymu.
1. the bogeyman
2. dominator
3. independence day
4. the bullet and bomb
5. flash rockin' man
6. thunderball
7. vendetta
8. in the darkness
9. princess of the dawn
10. guitar solo
11. midnight mover
12. infected
13. living on a frontline
14. drum solo
15. man and machine
16. mastercutor
17. animal house
18. metal heart
19. holy
20. ball to the wall
21. burning
22. i'm a rebel
23. fast as a shark
ps. tak się powinno grać. liczy się pierdolnięcie. i ono tego wieczora było obecne.
bez dymu, mgły, czerwonych świateł zdjęcia pretendują do miana idealnych zdjęć koncertowych. zwłaszcza te w niebieskich i zielonych światełkach sobie dziś upodobuję.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą ciekawe z czego oni rzeczywiście grali, bo ani jeden z tych Marshalli nie był podpięty ;)
OdpowiedzUsuń--> Ewa:
OdpowiedzUsuńno ładnie było, na każdy kolor świecili. nawet jak świecili na czerwono, to było ładnie.
--> Voltan:
wiesz co, no faktycznie z boku stały jakieś piecyki... myślałem, że to pozostałości po czechach, czy coś... a tu taka niespodzianka. zatyczki jednak odcinają co nieco :]
1. fajne, to chyba to, o ktorym mowiles, ze na wejsciu cyknales?
OdpowiedzUsuńi numer 15 mi sie podoba. generalnie ten kolo byl niezly, tez mam (chyba) z nim pare fajnych ujec ;)
no i perkusista na 18tym ;)
9 i 15 rewelacyjne !
OdpowiedzUsuńperkusita powala :)
no przyświecili przyjemnie a i widze pograli konkretnie
zdjęcia super. koncert rewelacyjny. ciekawe jak prasa o nim napisze.
OdpowiedzUsuń