20090727

bornholm 2009. christianso.

czwarty dzień na wyspie zaczął się od ładnej, słonecznej pogody. tak dla odmiany po ulewnym poprzednim dniu i koszmarnej nocy. wstaliśmy wyjątkowo wcześnie, powolutku się zaczęliśmy zbierać do śniadania, pakowania i wyjazdu - prom na christianso odpływa dopiero o 12.30... jako mistrzowie prokrastynacji oczywiście potem musieliśmy gnać na złamanie karku, żeby wyrobić się na czas do gudhjem. ale po kolei. na śniadanie była przyrządzona przy pomocy papierosa jajecznica na wielkiej ilości kiełbasy i cebulki, smaczyła wielce dobrze. do tego przyniosła fajną regenerację.
photo by johnny
po śniadaniu okazało się, że jesteśmy najgorszymi ślamazarami świata, do odejścia promu zostało nam około 50 minut, a my nadal nie byliśmy spakowani. postanowiliśmy się rozdzielić, kto gotowy ten jedzie do gudhjem, reszta (ja i johnny) zostaje i pakuje się do końca i gna, co sił w nogach, żeby dogonić resztę. po jakimś czasie znów jechaliśmy razem, potem jednak znów się rozdzieliliśmy - każdy zjeżdżał inną uliczką w dół do portu. ważne, że wszyscy odliczyli się przy kasie. rowery z pełnym ekwipunkiem zostawiliśmy byle jak spięte w porcie, oczywiście z nadzieją, że po 5 godzinach naszej nieobecności pozostaną nienaruszone... podróż na christianso, wyspę należącą do grupy wysp ertholmene, znajdującą się zaledwie 17km od linii brzegowej bornholmu trwała około 30 minut. w międzyczasie spożyliśmy pyszne ciastka, oraz po małej, utęsknionej puszce paliwa. niektórzy na samą myśl o duńskiej spokojnej i błogiej rzeczywistości wręcz odpłynęli...christianso oraz fredrikso, to dwie zamieszkałe, z trzech wysp grupy ertholmene. trzecia jest opustoszałym rezerwatem ptaków. wyspy są własnością duńskiego ministerstwa obrony - kiedyś były twierdzą-wiezieniem, zamieszkuje je 100 osobowe społeczeństwo artystów będących na utrzymaniu państwa. jest to dość specyficzne miejsce, ale za to bardzo urokliwe - wyspy można dokładnie obejrzeć w godzinę. w porcie nasz prom przywitały dzieci, które wyszły 'na rower'.a chwilę potem ujrzeliśmy stałą 'radę wyspy' - od znajomych, którzy kilka lat wcześniej byli na bornholmie słyszałem, że ci panowie właśnie tak witają każdy przypływający prom.wysepki usiane są małymi domkami, krzewami i kolorowymi kwiatami, a wszystko to otoczone jest naprawdę pięknym bałtykiem. całego porządku pilnują wszędobylskie skrzekliwe mewy, które bacznie obserwują każdy ruch turystów.w porcie stał chyba jedyny na wyspie kuter rybacki. wyglądał tak, jakby tęsknił za otwartym morzem.moim zdecydowanym faworytem, jeśli chodzi o zdjęcia popełnione na christianso/fredrikso, jest zdjęcie poczynione przez monikę. el szacun!
photo by MOnika
w czasie rejsu powrotnego, na telewizorach na promie śledziliśmy zmagania kolarzy na jednym z etapów tdf. niestety telewizory zostały wyłączone 10km przed finiszem... na miejscu, w gudhjem stwierdziliśmy, że nasze bagaże pozostały nienaruszone. nie było to dla mnie żadną niespodzianką, ale jednak nutka niepokoju była obecna. podróże i zwiedzania wzmagają apetyt, zatem udaliśmy się spiesznie do okolicznej (podobno najlepszej na wyspie) restauracji, gdzie skonsumowaliśmy śledzie przyrządzone na tysiąc różnych, smakowitych sposobów. pycha! jednym dzwonkiem również poczęstowaliśmy mewę koczującą na pobliskiej latarni - johnny mówił, że mewy skutecznie wykorzystują każdy moment nieuwagi konsumujących i polują na dania prosto z talerza. ciekawe, czy miała niestrawność po tym arcysłonym kawałku?
photo by johnny
photo by johnny
po tym paskudnym obżarstwie, prawie bez przeszkód - czupurek znów musiał dopiąć sakwy - ruszyliśmy w stronę allinge. droga znów była koszmarnie nudna, ciągle w dół i w górę, w dół i w górę... camping znaleźliśmy bez większych problemów. jednak zupełnie brakowało nam chęci do rozstawiania namiotów - woleliśmy zająć się pożyteczniejszymi sprawami...
photo by johnny
wieczór spędziliśmy przy ognisku, w towarzystwie polsko-norweskim, były straszne opowieści, wódka, tanie radyjko, nakręcany, analogowy aparat-małpka, typowo polskie podejście do sportów i inne paskudztwa, o których lepiej nie wspominać. poznaniacy, nurkowie, rowerzyści, koncertowicze i kto-wie-co-jeszcze starali się ciągle nas przekonać, że jantar to złom a nie prom i na pewno pójdzie na dno, a my, z naszymi zainteresowaniami, to jesteśmy nudziarze. opowiadali niestworzone historie i różne przygody, kiedy jednak usłyszeli, że my też mamy coś do powiedzenia - od razu im miny zrzedły. tutaj pozdrawiam moję kuzynkię, agatę b. wieczór mimo to był bardzo miły. no i nawet obyło się bez ekscesów i lądowania ufo.

3 komentarze:

  1. ziekuje za mila opinie o moim zdjeciu :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O, Tuborg! Tuborg to drugie po Goldstarze najpopularniejsze piwo w Izraelu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Hellmanns: Tuborg, to naprawdę zacny trunek. Szkoda, że u nas taki słabo dostępny... a jak już się takowego znajdzie, to cena odstrasza.

    @MOnika: ziękuj, ziękuj. :]

    OdpowiedzUsuń