20100212

fields of the nephilim

: kiedy? 2010.01.22/23 : gdzie? progresja : kto? fields of the nephilim, hetane, 1984, deathcamp project :

dwa wieczory, miały być zupełnie odmienne muzycznie, ostatecznie było trochę inaczej. ale po kolei - piątkowy wieczór otworzyła grupa polpo motel, a nie powinna. porażka roku, pani wokalna męczyła się niemożebnie. skrzeczała, darła się wniebogłosy... tym państwu już podziękujemy, następnym razem na pewno na nich nie przyjdę. w imię protestu, bo badziewia nie będę pokazywał - zdjęć nie będzie. chwilę występie polpo motel na scenie zainstalował się mizerny z towarzyszem broni, czyli polski, bardzo zapomniany i niedoceniony zespół zimnofalowy - 1984. no i to był występ zawodowy, energetyczny i wielce drapieżny. wielka szkoda, że mizernego można zobaczyć tak rzadko. szkoda, że ten zespół i jego twórczość są tak bardzo zapomniane i zakurzone. ale panowie pokazali, że nie zapomnieli, jak się gra. mimo okrojonego składu - gitara, bas, laptop - brzmieniem przetoczyli się przez solidnie zapełnioną progresję. swoim występem zawstydziliby każdą gwiazdkę, którą podnieca się aktualnie młodzież... inną rzeczą jest to, że zespołu praktycznie nie było widać, dlatego umieszczam tylko jedno zdjęcie. tak, dla orientacji.w sobotę rozgrzewką zajęli się najpierw panowie z deathcamp project. nie moja bajka, zbyt mrocznie, zbyt siarczyście. pierdolnięcie lubię, ale nie takie. wokalista kojarzył mi się z posępnym krukiem... kajdanki przypięte do skórzanych spodni też jakoś do mnie nie przemawiały. ogólnie jestem na nie, ale publiczności chyba się podobało.szczęśliwie, występ tej grupy minął szybko i równie szybko na scenie zainstalowała się kolejna kapela - wrocławskie hetane. niecierpliwiłem się bardzo na ich występ, bo jeszcze nigdy na żywca ich nie widziałem, a znam ich kilka ładnych lat. no i nie rozczarowałem się. wręcz przeciwnie - hetane zagrało zawodowo, drapieżny wokal lijen idealnie pasuje do dźwięków generowanych przez zespół na scenie. na żywo jest jeszcze ostrzej i agresywniej, niż na płycie. piękna dawka energii i bardzo estetycznym wydaniu. bo hetane słucha się dobrze, i równie dobrze się ogląda... a gdyby ładnie zaświecili, to byłoby jeszcze lepiej. polecam wielce!
jak to zazwyczaj bywa, po supportach przychodzi czas na gwiazdę. czasami jednak trzeba na nią poczekać... tak było i tym razem. był to czas, kiedy w tłumie można było zobaczyć dziesiątki mccoyów, bandę brytyjskich fanów oraz innych importowanych fanów zespołu, którzy specjalnie na tę okazję zjechali do warszawy. można też było podyskutować o supportach. a było o czym, bo 1984 i hetane pokazali, że polacy też potrafią. wracając do fanów - brytyjczycy w kolejce przed klubem stali w krótkich spodniach, t-shirtach - a temperatura oscylowała w okolicach -14 stopnii. twardziele, co też potem pokazali w czasie koncertu. budowali wieże i inne formy przestrzenne na ramiona swoich kompanów. szacunek, tylko szkoda, że daniels do głowy im tak uderzył i trochę się awanturowali.
pojawienie się zespołu na scenie zapowiedziała chmury dymu na scenie. zadymienie, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem... widoczność spadła do zera. gdzie ILS?! na scenie pojawiły się cienie sylwetek i zabrzmiały pierwsze soczyste dźwięki. lawina się zaczynała rodzić. było słychać, nie było widać. pierwszego wieczora fields of the nephilim prezentowali materiał pochodzący z pierwszych albumów, wszystko ułożone chronologicznie. wszystko zaplanowane przebojowo. tłum kipiał coraz bardziej z każdym dźwiękiem - wiedzieli czego chcą i dostali to. podane po królewsku, w rewelacyjnym nagłośnieniu. zgodnie z wizerunkiem zespołu - bezosobowo, bez kontaktu, z dystansu, ale perfekcyjnie i potężnie. dźwięki były niemal krystaliczne, czego nie można było powiedzieć o powietrzu. muzycy byli widoczni dosłownie przez ułamki sekund...
pierwszy koncert zakończył się po niespełna 70 minutach. na szczęście były to minuty wypełnione pod korek potęgą brzmienia i nastroju... drugiego dnia setlista nie uległa aż tak diametralnym zmianom, jak to wcześniej zapowiadano. właściwie, to mam problem w ocenie, który z koncertów był lepszy. drugi na pewno był dłuższy - trwał prawie 90 minut! trochę nie rozumiem takiego podejścia do fanów, szczególnie w przypadku takim jak fields, którzy koncertują naprawdę mało. cóż zrobić? takie ich artystyczne prawo...
dwa bardzo mocne wieczory, z dawką porządnego grania. chciałbym, żeby chociaż połowa zespołów prezentowała taki poziom na koncertach... marzenia.

wieczór pierwszy:
1. harmonica man
2. preacher man
3. trees
4. the watchman
5. dawnrazor
6. penetration
7. from the fire
8. love under will
9. moonchild
encore:
10. dead but dreaming
11. for her light
12. psychonaut

wieczór drugi:
1. shroud
2. straight to the light
3. penetration
4. from the fire
5. moonchild
6. the watchman
7. requiem xiii 33
8. shine
9. zoon
10. mouring sun
encore:
11. love under will
12. last exit for the lost

hetane:
1. white legz
2. hard
3. nienawidzimy
4. monopoly
5. sleepwalkers
6. machines
7. god forsaken
8. wild woman
9. find the lost ghosts
10. brabrasen

4 komentarze:

  1. naprawde fajne foty :) gratulejszyn

    OdpowiedzUsuń
  2. jednak udało się coś wyrzeźbić :] nr 22 i 29 fajne, gdyby nie ta mgła

    OdpowiedzUsuń
  3. ale zadymiarstwo :] pewnie dlatego, że na sali był zadymiarz ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. --> AnjSzulc:
    łatwo nie było, ale mając na względzie panujące w progresji warunki, to jestem zadowolony.

    --> Ewa:
    mgła jest super! ale faktem jest, że do ich muzyki tacy pasuje wizerunek postapokaliptycznych jeźdźców wynurzających się z mgły. (ufff, trudne słowa)

    --> Michał:
    bez zadymiarza nie ma koncertu. jednak tym razem, to brytole ululani danielsem byli większymi zadymiarzami ode mnie :]]]]

    OdpowiedzUsuń