20090107
że urlop - part 1
koniec roku jest idealnym momentem na wykorzystanie przysługujących mi dni wolnych od pracy w fabryce. zaczęło się dość... ciężko. wigilia firmowa, o której lepiej nie wspominać. potem wizyta u rodziców - przetrwałem. po powrocie do jamy w warszawie urlopowanie zaczęło nabierać tempa. sobotnie piwko z kumplami - pamiętne niedoczekanie. w planach na niedzielę był wypad nad morze, do rozewia, żeby posłuchać szumu fal i sprawdzić, czy są tam bunkry. niestety nie wyszło, podobnie z wypadem do kazimierza dolnego, który okazał dość mocno zatłoczony. o poranku wybór padł na wypad... krajoznawczy. z panem Wantsky'm ustaliliśmy, że jedziemy do czerska, a dalej się pomyśli. w czersku - nuda.
po zwiedzeniu wszystkiego, czyli niczego, wróciliśmy do automobilu, popodziwialiśmy sympatycznych młodocianych mieszkańców okolicy dumnie stojących przy ich bolidzie. oni też nas zmierzyli. tak oto najbrudniejszy bolid na świecie, a my odjechaliśmy w nieznane. kierunek - mniszew, skansen I armii wojska polskiego. miejsce, o dziwo zadbane wyjątkowo dobrze, jak na praktycznie dziką ekspozycję leśną, i nawet tubylcy nie rozkradli wszystkiego. mieliśmy okazję wypatrywać (nie)nadciągających niemców...
... być najbardziej wyluzowanym pasażerem katiuszy...
... a nawet prowadzić amfibię.
z mniszewa poniosło nas do góry kalwarii, gdzie przypomniałem sobie o istnieniu mostu kolejowego na wiśle, którym to pewnej nocy przeprawiałem się z rowerem przez wodę...
ostatnim punktem wyprawy była skocznia na mokotowie, tam jednak zostaliśmy pogonieni przez sympatycznego-inaczej pana ciecia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz