20100319

ulver

: kiedy? 2010.02.22 : gdzie? studio : kto? ulver :

archeologia, bo tym też czasami trzeba się zająć. to chyba jedno z najbardziej niespodziewanych wydarzeń muzycznych tego roku w polsce, bo ulver to zespół legendarny i wyjątkowy. po pierwsze - norwegowie przeszli dość znaczną metamorfozę, od black metalu do elektroniki i ambientu. po drugie - ulver w ciągu swojej 17-letniej historii zagrał dosłownie kilkanaście koncertów. a jeden z pierwszych na tegorocznej trasie odbył się w krakowskim klubie studio. ku mojemu, i nie tylko mojemu, zdziwieniu, publiczność była wyjątkowo liczna - studio było zapełnione po brzegi. ciepło na sercu się zrobiło, na samą myśl, że mają tylu fanów. ale po kolei - gościem specjalnym na supporcie byli tides from nebula, którzy oficjalnie teraz nie koncertują - jak widać, zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę. zagrali jak zwykle - wybuchowo. i nawet fakt, że grają przed publiką oczekującą innej muzyki im nie przeszkodził w zebraniu gromkich owacji. tym razem na zdjęciach będzie dużo stołka, bo to on był jedynym oświetlonym obiektem na scenie...
chwile po występie cebul, na scenie zapadł kompletny mrok i pojawił się na niej mroczny atilla, jako projekt void ov voices. fani sunn o))) i mayhem byli pewnie wniebowzięci, brakowało tylko dronów. na scenie oświetlony czterem zniczami, zakapturzony atilla bulgotał i nie było widać nic. ciężkie przeżycie...po bulgotach piekielnych nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. i tutaj muszę pozwolić sobie na małe wtrącenie i marudzenie. pociągnę temat, który poruszyła już frota... w bardzo ciasnej fosie, nagle znalazł się pierdyliard fotoreporterów, z czego połowa dysponowała małpami... było do tego stopnia ciasno, że wykonywanie jakichkolwiek ruchów stało się niemożliwe. oczywiście poskutkowało to tym, że fotorepo zostali zrównani z ziemią przez fanów, a zdjęcia wyszły, jakie wyszły... nie dość, że światło było nędzne, to jeszcze wszyscy sobie po głowach skakali. zastanawia mnie to, skąd i dlaczego w fosie znalazło się tylu osobników?! ulver jest chyba jednym z najbardziej niszowych zespołów świata, a nagle się okazuje, że w polsce mówi/pisze się o takich wydarzeniach... cuda! a co do koncertu - zgodnie z przewidywaniami, było bardzo atmosferycznie i nastrojowo. muzycy byli zgrani co do milimetra, chociaż początkowo głos kristoffera rygga aka garma nie domagał, ale z czasem było zdecydowanie lepiej. znakomitym uzupełnieniem muzycznej, najważniejszej części tego wieczora, były wysublimowane wizualizacje pokazujące najróżniejsze dziedziny ludzkiego żywota, nie tylko te przyjemne... dyskusyjna może być decyzja zespołu o ocenzurowaniu materiału wideo podczas rock massif. ze względu na historię naszego kraju, muzycy zdecydowali się nie wyświetlać fragmentów filmów z obozów koncentracyjnych... od pierwszych dźwięków eos górę wzięły dźwięki i emocje, jasnym było to, że to będzie występ powodujący tysiące dreszczy. i tak faktycznie było - a to, co dobre, szybko się kończy... niespełna półtorej godziny minęło w oka mgnieniu, a zespół zgodnie ze swoim zwyczajem - po prostu się pożegnał i zniknął ze sceny.

setlista:
1. eos
2. let the children go
3. little blue bird
4. rock massif
5. for the love of god
6. in the red
7. operator
8. funebre
9. silence teaches you how to sing
10. plates 16-17
11. hallways of always
12. porn piece or the scars of cold kisses
13. like music
14. not saved

1 komentarz: